Dziś sobota. Wstałam dosyć wcześnie jak na ten dzień, który jest częścią weekendu. Cały tydzień się chodzi do pracy, więc w taki dzień niby można pospać. Jednak gdy zobaczyłam jak przez mgłę, zerkając pomiędzy jednym snem a drugim, że dochodzi godzina ósma, wstałam natychmiast jak oparzona. Podbiegłam do łazienki i oblałam twarz zimną wodą, żeby już czasem nie zachciało mi się wracać do łóżka. I dobrze, że tak się stało. Dlatego, że po kilku podstawowych porannych czynnościach, oraz tych czynnościach rodzaju „ogarnianie po pięciu dniach roboczych”, napisałam kilka wierszy. Jeden z nich.
Zapraszam do przeczytania poniżej.
"Chowam"
Nie znajduję więcej ukojenia w słowach bez pokrycia Choć tworzą one różne rzeczywistości Nie chcę nic zmieniać Lepiej nic nie mówić Chowając się tu i ówdzie Kiedy trzeba Przed wzrokiem tych którzy nie rozumieją By robić swoje Kontynuować Nawet wtedy gdy bezsilność ogrania Nie wstydzić się siebie Swoich myśli Czynów Zrobiłam tak wiele do tej pory Mimo tego Nie potrafię Zorganizować w cykl swoich działań Monotonia nigdy mnie nie przyciągała Świat wymaga jednak pewnej powtarzalności Inaczej by się pogubił Jest dzień, jest noc, i dobrze Wiem co i kiedy, teoretycznie Mój wewnętrzny czasomierz Trwa jednak w swoim rytmie Jestem wiecznie taka sama Nic się nie zmienia Poza moim wyglądem Próbuję odrzucić tą zależność I chowam się jeszcze głębiej W swoje wnętrze Tak, tam gdzie mogę być taka jak chcę I nikt nie ma nic przeciwko temu Nikt nie osądza i nie opiniuje A ja szczęśliwa Milczę Tak wiele miłości się pojawiało Co tylko bolało Nie wnosiło nic konstruktywnego Poza większą dawką egoizmu Gra pomiędzy dwoma osobnikami Gatunku ludzkiego Z pytaniem Kto ma go więcej w sobie? Kto jest skory do dosadnego pokazania? Po co mi to wszystko znowu? Chowam twarz w swoich dłoniach. Nie odchodzę nigdzie Zostaję tutaj